niedziela, 17 sierpnia 2008

WSTĘP

Po przeczytaniu wstępu zapraszam do lektury. Jednak aby uchwycić sens całej wyprawy proponuję rozpocząć czytanie od pierwszego dnia czyli od wpisu znajdującego się na samym dole tej strony. Bardzo mile widziane będą wszelkie komentarze i opinie.

To co przeżyłem było możliwe dzięki wielu osobom, których pomoc, słowa otuchy i wsparcie są dla mnie nieocenione. Wszyscy okazaliście się dla mnie świetnymi przyjaciółmi - nawet nie myślałem, że aż tylu ich mam. Wszystkim Wam bardzo serdecznie dziękuję!
RODZICE - finansowanie, wsparcie i wszystko; Brat - jak to brat wiele by wymieniać; Ula K. - wsparcie psychiczne, wesoło spędzony czas i profesjonalny sprzęt fotograficzny dzięki któremu powstało wiele świetnych zdjęć; Gordon - wiele dziwnych rzeczy oraz niesamowity klimat poranka nad Głębokim; Kasia N. - olbrzymia doza pozytywnego humoru i sporo wesołych i zabawnych chwil; Maciek N. - pozytywny humor, wsparcie i parę dziwnych rzeczy; Kuba B. - wsparcie i potwierdzenie racji moich wartości i idei; Paweł P. - bardzo duże wsparcie psychiczne. W równie dużym stopniu za wsparcie dziękuję jeszcze Kacprowi S. i Kasi M., Łukaszowi i Agacie (prawie) P., Ani i wielu innym osobom.
Natomiast za niezapomnianą atmosferę podczas rejsu odpowiada niesamowita załoga i przyjaciele: Rafał H, Olek S, Kasia Z, Filip, Szymon, Mateusz, Miłosz, Ola, Piotrek, Marysia, Monia, Karolina, Grzesiu, Gajowy i Mikołaj mam nadzieje, że nikogo nie pominąłem? ;-)

Jest jeszcze jedna osoba bez, której nigdy nie doszłoby do mojego uczestnictwa w tym rejsie i zarazem dzięki której nie poznałbym Was wszystkich. Za to tej osobie dziękuję.




www.anmit.pl - strona sponsora

środa, 30 lipca 2008

Wycieczka / praca

Z notatek Filipa, które pomagają mi przypomnieć sobie wszystkie wydarzenia i z których użyłem już kilku zapożyczeń, wynika, że tego dnia mieliśmy pobudkę o 7 rano; nie bardzo wydaje mi się to możliwe w naszym przypadku.


Po nocnych przebojach z prysznicami, dzięki chłopakom mieliśmy ciepłą wodę… niestety dziewczyny nie mogły tego powiedzieć o swoich kabinach.
Dzień mijał, pogoda nas rozpieszczała. Część załogi miała zaplanowaną na popołudnie wycieczkę wokół wyspy a my z Rafałem zostaliśmy, aby uporać się z zaspawaniem okucia dziobu i uszkodzonego sztagu. Tego dnia zaplanowaliśmy również kontrole organizatora regat. Jednym słowem część załogi, która płynęła w następnym etapie załatwiała wszystkie problemy i formalności.

Z relacji koleżanek i kolegów dowiedzieliśmy się, że wycieczka wokół wyspy okazała się niesamowitym przeżyciem. Zobaczyli zapierające dech w piersiach widoki, wspinali się na przepiękne skały i spacerowali po wybrzeżu i po fiordach.. a to wszystko przy rozgrzewających promieniach słońca. Zamiast opisywać widoki, których nie widziałem zamieszczam zdjęcia wykonane przez Piotrka:









Wieczorem wszyscy w komplecie wybraliśmy się na spacer po nabrzeżu, odwiedzając poznany jeszcze w Ipswich jacht Gedania. Potem wybraliśmy się (Kasia, Filip i ja) na „posiedzenie” do pubu, jednak olbrzymi tłum zmusił nas do wypożyczenia kufli z zakupionym piwem i znalezienia innego miejsca do siedzenia. Spędziliśmy mile czas siedząc na pomoście, sącząc małe norweskie piwko z kradzionych pokali, mocząc podeszwy naszych butów w wodzie.


Jak dowiedzieliśmy się później Miłosz z Szymonem wybrali się na lokalny stadion. Wspinali się na sam szczyt góry. Po dotarciu na szybko zmienili zdanie i pognali z powrotem w dół. Powodem takiego pośpiechu były jakieś psy lub wilki, które zaczęły ich gonić.
Wieczór skończył się deszczem…

wtorek, 29 lipca 2008

Maloy tuż tuż

0900 POBUDKA!
Rozpoczął się kolejny piękny słoneczny dzień rejsu po Norweskich fiordach.
Dzisiaj mamy w planie dopłynąć do Maloy, pierwszego portu regat TTSR2008. Jednak przed wypłynięciem musieliśmy się jeszcze zaopatrzyć w ropę oraz sprzęt do połowów. Kupiliśmy "wędkę" na dorsze.
Ze względu na brak wiatru płynęliśmy leniwie na północ robiąc użytek z zakupionego sprzętu, któy okazał się oszukany, ponieważ nic nie złowiliśmy. Znowu dzień upływał nam leniwie z krótkimi przerwami na... oglądanie świata z topu masztu! wciągaliśmy się wzajemnie na wysokość niemalże 22 metrów. Z tej perspektywy na nowo odkrywaliśmy fiordy - widok zapierał dech w piersiach.. a do tego żagłówki przepływające obok. Byliśmy w raju a fiordy jadły nam z rąk:


Był to dla niektórych z nas ostatni dzień na wodzie, ponieważ w Maloy dokonywaliśmy wymiany załogi. Dało się przez to wyczuć przygnębienie. Jednak nie poddaliśmy się zupełnie smutkowi i staraliśmy się jak najwięcej skorzystać z tego dnia. Puszczaliśmy muzykę przez megafon, robiliśmy ześwirowane zdjęcia. Ola postanowiła skorzystać z ciepłej wody za burtą i po jeszcze mocniejszym przywiązaniu sie do jachtu wskoczyła do wody z kołem ratunkowym i odbijaczem... a my oczywiście płynęliśmy dalej do przodu.










W końcu przyszła ta chwila. Dopłynęliśmy do Maloy. Z jednej strony szczęśliwi, że udało się osiągnąć cel z drugiej smutek, że to już koniec tej wspaniałej przygody. Władze miasta przywitały nas salwą armatnią oraz... Mazurkiem Dąbrowskiego a po przybiciu do przystani wszedł na nasz jacht burmistrz miasteczka - byliśmy w szoku! Zaproponował Rafałowi wspólne zaśpiewanie Gaudeamus igitur na cześć naszego jachtu.
Wieczorem przyszła nasza Liasonka, z którą rozmawialiśmy na temat miasta, zaplanowanych imprez oraz życia w Norwegii (najwięcej pytań zadawał Szymon ;->)

poniedziałek, 28 lipca 2008

Między fiordami

Ten dzień zaczął się dość wcześnie, a dokładniej o wschodzie słońca. O 0330 oddaliśmy cumy i wypłynęliśmy z Bergen. Jacht prowadzili najwięksi twardziele, którzy byli w stanie ustać na nogach z otwartymi oczami po nieprzespanej nocy: Rafał, Szymon, Filip i Miłosz; Równiez ja starałem się jakoś pomóc, jednak po 30 minutach zasnąłem... na kabestanie ;-)

Cały dzień płynęliśmy między przepięknymi fiordami. Dzień jak codzień...było bardzo wesoło i jak zawsze sporo świrowaliśmy.






______________________________________________________________





Wieczorem dopłynęliśmy do miejscowości Floro, gdzie zatrzymaliśmy się na noc.



niedziela, 27 lipca 2008

O godzinie 0900 wyruszyliśmy wraz z Sharkim do Bergen. Płynęliśmy bardzo krótko, robiąc po drodze trochę świrniętych zdjęć. Nasz jacht zacumowaliśmy w samym centrum tego przepięknego miasteczka. Widok był niesamowity, drewniane „kamieniczki”, wzdłuż wybrzeża olbrzymi targ rybny oraz góry. W przystani stało kilka jachtów w tym potężny i zapierający dech w piersiach ZigZag pod brytyjską banderą.
Tego dnia zaprosiliśmy na obiad załogę Sharkiego. Aby pokazać naszą gościnność specjalnie wypolerowaliśmy najlepszą zastawę jaką mieliśmy (Ikea 9,99zł). Jedynie Szymon sprawiał problemy. Zapomniał wypolerować widelca między ząbkami, gdzie został kawałek wczorajszego pulpeta!!

W trakcie gotowania okazało się, że skończyły się ziemniaki. Nie zostało nam nic innego jak wyruszyć na ich poszukiwania. Kasia zabrała ze sobą otrzymany prezent, którym był przepiękny, czerwony pomidor. Po drodze zatrzymaliśmy sie przy lokalnej fontannie oraz abstrakcyjnej rzeźbie aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.
Wracając do zadania jakie mieliśmy wykonać... znalezienie otwartego sklepu okazało się trudniejsze niz myśleliśmy. Szymon postanowił zasięgnąć języka u napotkanej po drodze kewlarowłosej pani z lokalnej pizzerii. Jak się okazało trwało to dość długo. Bynajmniej nie dlatego, ze pani miała problemy z angielskim... po prostu miała spore niebieskie oczy i nogi az do samej ziemi. Nie mieliśmy serca przerywać Szymonowi wypytywanie owej pani o drogę, więc minęło następne kilkanaście minut.

Na jacht wróciliśmy* „trochę” spóźnieni za, co dostaliśmy zasłużony ochrzan. Po obiedzie część załogi wybrała się na spacer, druga część zajęła się sprzątaniem a trzecia część relaksem i wypisywaniem kartek pocztowych.









Wieczorem z Mateuszem i Kasią poszliśmy zobaczyć drewniane kamieniczki, które mijaliśmy wpływając do portu. Tam też przenieśliśmy się do XVIII wieku spacerując po korytarzach, balkonach i placach pomiędzy zabudowaniami. Podłogi pod naszymi stopami skrzypiały a stopnie schodów poruszały się nieznacznie. Dla Kasi było to bardzo traumatyczne przeżycie tym bardziej jak zobaczyła… Sęka. To znaczy dziurę w desce na podłodze a przez dziurę, piętro znajdujące się pod nami. Nie zastanawiając się długo wystraszona odskoczyła na bok swym tanecznym krokiem. Odetchnęła dopiero jak znaleźliśmy się na twardej i stabilnej ziemi na zewnątrz.

Idąc dalej doszliśmy jeszcze do ZigZaga, którego dokładnie obejrzeliśmy (z zewnątrz). Był to niesamowicie piękny i olbrzymi jacht. Na oko miał ze 40m przepięknie wypolerowanego pokładu przyozdobionego błyszczącym osprzętem. Postaliśmy i pośliniliśmy się chwilę przy nim. Potem wróciliśmy na pokład naszego Gaudeamus, mijając pijanych właścicieli motorówek, usiłujących zluzować cumy swoich jednostek.

Wieczór spędziliśmy na kolacji na Sharkim przy szantach w wykonaniu Kasi i Rafała.

*bez Kasi pomidora, który został skonsumowany przed jedynym otwartym sklepem jaki znaleźliśmy

sobota, 26 lipca 2008

Ląd! Czarno to widzę


W nocy wpłynęliśmy w głąb lądu, miedzy fiordy do portu w Haegesund. Cieplutki wiaterek, widok małych wysepek i skał na których wyrastały domy był niesamowity.
Wpłynęliśmy do miejsca, gdzie powinna być marina. Niestety nic takiego nie było. Ok. godziny 0330 zacumowaliśmy Gaudka do nabrzeża i poszliśmy na spacer do centrum, w poszukiwaniu lepszego miejsca do przybicia. Szliśmy całą naszą załogą trochę zmęczeni i zaspani. Jedynie ciągle uśmiechnięta Kasia swoje kroki, zamieniała w taniec.


O tej godzinie w miasteczku panował jeszcze bałagan po nocnych imprezach. Na ziemi leżały dziesiątki śmieci i plastikowych kubków. Pojedyncze osoby słaniające się na nogach przesuwały się po deptaku. W jednej z bram jakiś gość spał na wycieraczce najprawdopodobniej przy drzwiach do swojego domu.
Naprawdę był to piękny poranny spacer.












Wreszcie dotarliśmy do nabrzeża w samym centrum miasteczka i znaleźliśmy idealne miejsce do zacumowania naszego jachtu, co też uczyniliśmy. Jak się później okazało zupełnie przypadkowo przy tym samym nabrzeżu zacumował zaprzyjaźniony szczeciński jacht Sharki, którego kapitanem był kiedyś Olo. Położyliśmy się spać.
Wstaliśmy ok. godziny 0900 i skorzystaliśmy z upragnionego przez wiele osób prysznica. Dla mnie nie było to tak niesamowite przeżycie, ponieważ chcąc nie chcąc miałem prysznic kilka dni temu na środku morza. Część z załogi poszła na spacer poza miasto a ja przeszedłem się jeszcze raz po deptaku i centrum zaglądając do różnych sklepików; to był strasznie upalny dzień.

Koło południa wraz z Sharkim wyruszyliśmy w dalszą drogę. Po wypłynięciu z portu na szersze wody u wybrzeży Norwegii zaczęliśmy bawić się żaglami; postawiliśmy genakera. Wieczorem pośpiewaliśmy trochę… a raczej wsłuchiwaliśmy się w syreni śpiew Kasi i przepiękne brzmienie harfy Rafała – no dobra rozpędziłem się za bardzo… to była gitara.
W pewnym momencie Rafał przerwał koncert; zapytał Szymona czy nie ma ochoty zostać murzynem. Szymonowi bardzo się spodobał ten pomysł. Szymona twarz, oczy, uszy, włosy i cała szyja zostały wysmarowane przez Rafała rozpuszczoną czekoladą – była przy tym kupa śmiechu i zabawy. Po odpowiednim przebraniu podpłynęliśmy do Sharkiego i zaproponowaliśmy im odsprzedanie „pracowitego” murzyna za paczkę fajek (mielibyśmy z tego podwójną korzyść… oprócz fajek wreszcie na pokładzie zapanowałaby cisza i spokój) ;-).
Na noc wpłynęliśmy do mariny w Milad.


piątek, 25 lipca 2008

Najpiękniejszy dzień samotnie za sterem

25 lipca dla mojej wachty rozpoczął się od samego początku doby tj. od godziny 0001. Z dużymi problemami, ale udało się nam wstać. W pierwszej kolejności dowiedzieliśmy się o wydarzeniach z poprzedniego wieczora, a potem przejęliśmy kontrolę nad jednostką;) Po ok. 2 godzinach płynięcia na silniku wzmógł się wiatr. Zgodnie z decyzją Olka, który był z nami na wachcie postawiliśmy żagle.

Ok. godziny 0230 zaczęło się przejaśniać. Widok narodzin nowego dnia był niesamowity. Niebo przybierało kolory od jasnobłękitnego poprzez żółty, aż do bardzo jasnych i wyrazistych czerwieni. Wszystko to miejscami przykrywały małe białe obłoczki wyglądające niczym niesione wiatrem kawałki waty cukrowej. Ok. godziny 0300 wzeszło słońce. Wschód był tak piękny, że zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową.
Po godzinie 0300 stanąłem za sterem Gaudka. Od tej pory było to moje „5 minut”. Słońce delikatnie wschodziło z prawej burty, 1-1,5m fale bujały naszym jachtem rozbijając się głośno i chlupocąc; wiatr wiał w żagle nadając łódce prędkość ok. 7-7,5 węzła oraz przyjemnie przechylał ją na lewą stronę.













Ok. godziny 0400 skończyła się moja wachta i chłopaki zeszli pod pokład. Mateuszowi, który wraz z Kasią mieli nas zastąpić zaproponowałem, aby szli dalej spać, a ja zostane na decku. W tym czasie Olek siedział pod pokładem, gdzie coś majstrował przy radiu. Tylko, co jakiś czas wyglądał, aby sprawdzić co się dzieje na morzu. Niesamowitą przyjemność sprawiło mi decydowanie o tym czy będąc w przechyle daną falę „zaatakować” dziobem, czy może burtą tak, aby jak najmniej nami rzucało. Cały czas kontrolowałem kurs Gaudka. Starałem się to robić patrząc na kompas oraz na jakiś punkt odniesienia, którym mogły być tylko chmury. Słońce, które świeciło na mój prawy policzek pozostawiło po sobie wyraźny ślad - czułem je jeszcze przez następne dwa dni. Atmosfera, jaka panowała oraz to, co przeżywałem mogąc samemu prowadzić Gaudeamusa było niesamowite. W tym miejscu najlepiej byłoby zacytować jakąś mądrą i nasyconą wielkim optymizmem myśl, co na pewno zrobię, jeśli tylko na taką trafię.

Ok. godziny 0800 wraz z Olkiem na samym środku morza Północnego słuchaliśmy Wiadomości Polskiego Radia. „Moja” wachta przeciągała się aż do śniadania. Około godziny 1000 Rafał odkrył uszkodzenie mocowania sztagu i niezwłocznie musieliśmy zrzucić żagle. Sielanka się skończyła. Od tej pory płyniemy już tylko na silniku.

W tym czasie nie działo się nic wielkiego. Tak jak w dniach poprzednich każdy robił to, na co miał ochotę. Jedni delektowali się słoneczkiem, inni (np. Mateusz) pozostawali w objęciach Morfeusza, Kasia jak codzień śpiewała słuchając mp3 playera a ja… się obijałem.
Lenistwo było tak wielkie, że nawet pod pokładem można było zaobserwować jego skutki. W trolowni zobaczyłem taki o to widok.

Pod wieczór ujrzeliśmy ląd. Był to brzeg Norwegii, główny cel naszej wyprawy przez morze. Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy. Zanim jednak dopłyniemy do Maloy zatrzymamy się jeszcze w jakimś porcie.

W sumie wydawać by się mogło, że podróż przez morze była momentami nudna. Lecz nie ma nic bardziej mylnego, ponieważ chwile kiedy nic się nie działo potrafił świetnie wykorzystać nasz kapitan rozbawiając całą załogę. Nawet miałem w planach poczytanie książki, którą ze sobą zabrałem na rejs… ale nie miałem czasu na przeczytanie nawet jednej strony.


Na koniec dodam jeszcze ciekawe stwierdzenie, jakiego użył Filip w swojej relacji z tego dnia dotyczące Szymona i jego jednej z głównych cech charakteru „Szymon, nie gada dziś głupot, ale juz momentami pierdoli bez sensu..”

czwartek, 24 lipca 2008

Niebylejaki CHRZEST bo mój

Wachta Szymona od północy do 4 nad ranem. Gęsta mgła ciągle się utrzymuje na morzu. Widoczność praktycznie zerowa. Chłopaki ciągle czują się jak w symulatorze łodzi podwodnej, gdzie jedyne co widać to błyszczące i wypolerowane ekrany przyrządów.
Dochodzi godzina 3. Od kilkudziesięciu minut na radarze obserwowaliśmy jakiś punkt – statek. Teraz zaczęliśmy się martwić, ponieważ jest już niedaleko przed nami i co gorsza płynie kursem kolizyjnym. Próbowaliśmy zwrócić uwagę na nasz mały jachcik „dmąc” w róg mgłowy. Nie słyszeliśmy żadnego odzewu; atmosfera była bardzo napięta. Na szczęście zielony punkt za chwilę skręcił… w odległości 1,5nm.
Dalsza część nocy i poranka była już spokojna.

Wiatr był słaby a pogoda ciągle taka sama. Po swojej wachcie ubrany w pełny sztormiak, drugą parę dresów, polar i podwójne skarpety, położyłem się na dziobie przy maszcie. Zaaplikowałem sobie małe okrągłe kółeczka do uszu i odpaliłem piekielną maszynę ciężkich dźwięków. Niesamowita atmosfera morza Północnego w połączeniu z muzyką długo nie kazała na siebie czekać – zasnąłem.



Nagle poczułem, że ktoś łapie mnie za ręce – czy mi się to śni? – zacząłem się budzić. Gdy już uzyskałem prawie pełną świadomość czułem na nadgarstkach linę, którą podniesiono mnie z pokładu – zawisłem. Szybkimi i wprawnymi ruchami załoga zdjęła ze mnie ciuchy. Kombinując z linami, moimi ubraniami i początkowo moim oporem wszystko zostało splątane ze sobą. Mimo to załodze udało się dopiąć swego.. a raczej mnie. Wisiałem w samych gaciach przywiązany za ręce do fału – dobrze, że dziś rano założyłem jedne z tych nowszych, bez żadnych dziur. Podniesiono mnie minimalnie ponad pokład a nogi przywiązano do przeciwległych burt. Czułem się zabawnie, czego nie kryłem… chociaż nie wiem komu tutaj było bardziej do śmiechu.

Kapitan był ubrany odświętnie w swetrze z pagonami, czarnych spodniach i wypolerowanych półbutach rozpoczął chrzest. Jest to mój pierwszy rejs po morzu. Każdy pretekst jest dobry – pomyślałem. Na dworze temperatura ok. 15 stopni Celsjusza. Woda miała znacznie mniej z czym postanowiono mnie zapoznać. Wyszorowano mnie dokładnie wszędzie szczotka Białą szczotką do kibla i Lenorem tak, aby moje futerko było miękkie jak kaczuszka. Na koniec kapitan spłukał mnie słodką wodą, która chyba była jeszcze zimniejsza. Po wszystkim stwierdziłem, że był to całkiem przyjemny prysznic po kilku dniach na pełnym morzu. Na pewno wszyscy mi zazdrościli bo sami musieli chodzić brudni i śmierdzący od potu, soli spalin:-> Dostałem jeszcze obrzydliwą miksturę do zjedzenia oraz dyplom. Nie był to byle jaki dyplom. Była to mapa – na pewno z zaznaczonym skarbem, zatopionym na morzu Północnym – z informacją o moim nowym imieniu. Po całej ceremonii, ciągle z uśmiechem na ustach wytarłem się, ubrałem i wypiłem cieplutką herbatę.

Po moim chrzcie opadła mgła, wyszło słońce i zawiał przyjemny wiatr. Najwyraźniej Neptun czekał na świeżą ofiarę. Popołudnie upływało jak zwykle w miłej atmosferze i pełnym lenistwie. Płynąc na żaglach porobiliśmy parę ładniejszych zdjęć.
Wieczorem znowu mgła i znowu zaczęła się jazda ze statkami. Tym razem było gorzej, ponieważ szklany ekran pokazywał 3 punkty. Były to dwa statki i jedna platforma wiertnicza. Jeden ze statków przeszedł nam 0,5nm przed dziobem. Około północy ponownie mgła opadła i pojawiły się piękne gwiazdy.